Jak wygląda twój typowy dzień?
Dzień zaczyna mój mąż Maciek. O 5 rano jest już na nogach i jedzie do pracy. Wtedy ja przejmuję pałeczkę. My – ja i trójka dzieci Pola (8 l.), Misiek (5 l.) i Nela (11 m.) wstajemy około 6. Próbuję ich zbudzić i ogarnąć, czasem jest to duże wyzwanie. Dzieci generalnie współpracują, każdy w swoim tempie, choć zdarzają się poranne turbulencje. Lubię, kiedy lekcje zaczynają się rano. Wtedy dzień mi się całkiem inaczej układa. O 8 Pola jest już w szkole, Misiek w przedszkolu i wtedy ja wyruszam na miasto, robię zakupy, sprzątam mieszkanie, gotuję obiad. Jak wystarczy czasu wskoczę w swoje hobby. Potem odbieram dzieci, tata wraca z pracy, jemy razem obiad, idziemy na plac zabaw, myjemy się, spanie, jakieś bajki na dobranoc. Wszystkie dzieci śpią ok. 21. I wtedy jest próba odkrycia, czy istnieje jakiś świat poza dziećmi.
Który jest twój ulubiony moment dnia?
Lubię wstać przed wszystkimi, wypić herbatę, coś zrobić dla siebie. Czasami jest to ekstrawagancja w stylu włóczka i robienie na drutach, ale bardzo rzadko to się zdarza.
Lubię też taki moment kiedy starsze dzieci już są w szkole i idę na spacer z najmłodszą. Uwielbiam też chwile, kiedy odbieram Polę i Miśka ze szkoły i przedszkola. Są wtedy tacy pełni entuzjazmu i opowiadają mi o wszystkim, co się wydarzyło, kogo spotkali, z kim co przeżyli i jakie mieli przygody, kto coś spsocił. To jest wspaniałe uczucie, gdy dzielą się ze mną swoimi przeżyciami.
Lubię jak jesteśmy na powietrzu razem, to jest super!
Kiedy udaje Ci się znaleźć czas dla siebie?
Jeżeli chciałabym zrobić coś ekstra dla siebie, na przykład pójść pobiegać, to proszę Maćka o pomoc i umawiamy się, że na przykład we wtorek o 19.00 wychodzę pobiegać ze znajomymi. On całą tę ferajnę przejmuje i wtedy mam szansę coś zrobić.
Mój czas dla siebie to jest łapanie chwili. Gdy idę na spacer z Nelą, to bez problemu druty mogę wziąć ze sobą. Gdy śpi, czytam książkę. Myślę też nad zakupem wózka biegowego, aby na sportowo spożytkować czas wspólnych spacerów. Wyznaję zasadę, że trzeba łapać chwile i tą aktywność gdzieś w sobie wzbudzać, próbować kilka rzeczy pogodzić.
Jak jedziemy w podróż to też biorę ze sobą moją sakiewkę z drutami. No chyba, że to ja jestem kierowcą, wtedy nie. Moje druty to jest zabawa nocno-wieczorna, w ciągu dnia raczej nie ma kiedy. Chyba, że mam taki komfort, że obiad nagotowany na 3 dni, dzieciaki w szkole, młoda śpi, dom ogarnięty. Wtedy siadam, jestem królową na kanapie z kawusią i jadę z nowymi wzorami!!!
Co Ci dają te momenty, kiedy masz czas dla siebie, jak się wtedy czujesz?
Myślę, że każdy szuka czegoś dla siebie. Stawiam na jakość, żeby to był fajnie spędzony czas. Nie ukrywam, też zdarza mi się wpaść w otchłań internetu, przeglądać strony i szukać inspiracji. Czasami potrafię spędzić dłuższą chwilę nad blogiem i potem sobie gdzieś to wypominam.
Rozpoczynając przygodę z bieganiem stwierdziłam, że nasze dzieciaki mają tyle energii, a ja nie potrafię im dorównać. Człowiek wykonuje pracę biurową, siedzi x godzin przy komputerze, jest zgarbiony, rośnie mu obwód wokół pasa… Stwierdziłam, że basta! Trzeba o siebie zadbać, bo forma jest potrzebna.
Najpierw chciałam iść do klubu fitness. Jednak przy dzieciach ciężko mi jest powiedzieć „Teraz biorę plecak i wychodzę, bo mam ćwiczenia”. Doszłam do wniosku, że bieganie jest idealne, bo kiedy uznam, że to dobry moment, mogę wyjść, wziąć słuchawki i się trochę poruszać. Pominę w jakim to jest stylu i w jakim tempie, ale czuję że wtedy mam ten moment tylko dla siebie, słucham muzyki, odprężam się. Po powrocie czuję wszystkie mięśnie, endorfiny się wyzwalają. Przez to moje bieganie niesamowita sprawa się stała. W Pruszczu Gdańskim jest grupa biegowa, z którą zaczęłam się spotykać. Dzięki temu poznałam mnóstwo ludzi, ich rodziny, dzieci. Spotykamy się na zawodach, spędzamy razem czas.
A druty według mojej mamy to jest joga dla umysłu. Wtedy włączam inny tryb i tworzę. Biorę kłębek wełny i z tego kłębka powstaje „coś”. A potem to „coś” komuś ofiarowuję. Jestem na etapie obdarowywania rodziny, znajomych. Czasem zrobię dla siebie np. czapkę. Bierze się to z potrzeby tworzenia. A jak widzę że to mi wychodzi, wtedy się nakręcam. Dzierganie ma też dla mnie wartość sentymentalną, bo robić na drutach nauczyła mnie babcia.
Skąd się wziął pomysł na robienie na drutach i powstanie bloga myszkowanie? Kto lub co Cię do tego zainspirowało?
Podróże uczą i to podczas jednej z nich wpadłam na pomysł powrotu do robienia na drutach, a przy okazji założenia bloga „Myszkowanie”, na którym piszę o moich pasjach: ręcznych robótkach, rodzinnych podróżach i bieganiu. Wracając do Twojego pytania… To był impuls dość przypadkowy. Byliśmy w Norwegii, na wyprawie samochodem z wtedy jeszcze dwójką naszych dzieci, 5-letnią Polą i 3-latkim Miśkiem. Kusiło mnie, żeby kupić tam jakąś pamiątkę. Pamiętam, że trafiłam na wystawę sklepową z czapkami i swetrami w norweskie wzory. Zakochałam się w tym dizajnie, ale spojrzałam na metki, przełknęłam ślinę i olśniło mnie – przecież ja to sobie mogę sama zrobić! Wróciłam do domu, zaczęłam szukać norweskich wzorów w internecie, kupiłam sobie druty i włóczkę.
Wcześniej robiłam tylko ubranka dla lalek, proste szaliki i czapki. Teraz dzięki internetowi wciąż uczę się czegoś nowego. A dzięki podróżom wróciłam do tej pasji robienia na drutach, zataczając krąg o Norwegię i norweskie wzory.
Czy miałaś może takie marzenie, które mimo różnych przeciwności udało Ci się zrealizować?
Tak, to był wydarzenie, na które przy pierwszym dziecku bym się chyba nie zdecydowała. W marcu 2018 roku wyczytałam, że do Warszawy przyjeżdża Ben Howard, a ja bardzo lubię jego muzykę. Dałam znać Maćkowi, że jest taki koncert. To było miesiąc przed porodem… A on ze spokojem odpowiedział, żebym jechała i że zostanie z maleństwem. Dał mi takiego „kopa” do działania, więc zaczęłam kombinować. Kupiłam bilet w pierwszym rzędzie, przy samej scenie, na balkonie jak jakaś Julia. To był 8 czerwca, dzień po moich urodzinach, więc był to dla mnie prezent urodzinowy.
To była nasza pierwsza podróż z trójką dzieci, Nela wtedy miała 6 tygodni. Musiałam zaangażować w to przedsięwzięcie męża i przyjaciół w Warszawie, u których nocowaliśmy. Oni też stanęli na wysokości zadania, żeby naszą ferajnę przenocować. Przygotowałam pokarm dla malutkiej Neli, nakarmiłam ją przed wyjściem, spakowałam się i pojechałam na koncert. Byłam cała pełna emocji, czułam się dumna z siebie, że się odważyłam i że mój mąż odważył się zostać z trójką. Przyjaciele nam pomogli.
Koncert się odbył, przeżycie niezapomniane, wracam do domu i myślę co teraz, jak oni sobie poradzili. A Maciek mówi, że Nela cały czas spała. Tak miało być! Do odważnych świat należy! Moje marzenie zostało spełnione, a jeszcze tyle osób mi w tym pomogło. Ja im buziaki przesyłam wszystkim!!!!
Kto pomaga Ci w codziennych obowiązkach?
Wspomniałam już o mężu. Niezastąpieni są też są dwie babcie i dwóch dziadków, którzy nas bardzo wspierają. Musimy przejść przez tę falę wszystkich bakterii i wirusów. Babcie pomagają nam i opiekują się dziećmi, jeśli jest taka potrzeba. Zabierają je na wycieczki, odwiedzają, są w kontakcie i uczestniczą w życiu dzieciaków. Mamy też niezawodną ekipę podwórkową, naszych sąsiadów. Dzieciaki są na tyle duże, że jeden rodzic wystarczy, żeby ogarnąć kilkoro dzieci. Wtedy jeden staje się „wybrańcem” i strażnikiem na podwórku, a reszta ma wtedy czas na coś innego. Dzięki naszym dzieciom poznaliśmy bardzo dużo sąsiadów, rodziców z przedszkola, szkoły. Jesteśmy tutaj zgraną bandą na podwórku i nawzajem się wspieramy.
Co dla Ciebie oznacza spełnienie jako mama i kobieta?
Wydaje mi się, że spełnianie to taki proces. Myślę, że osiągnęłam bardzo fajny etap będąc mamą. Niech ten etap trwa jak najdłużej, spełnianie niech się dzieje! Myślę, że to takie połączenie czasu na rodzinę i na swoją pasję. Staram się te role jak najlepiej wypełniać i raz mi to wychodzi lepiej, a raz gorzej. Staram się być i dobrą mamą, i dobrą żoną, i dobrym człowiekiem. To wszystko musi współgrać.
My kobiety często czujemy presję bycia najlepszym pracownikiem i najlepszą mamą. Czy tego doświadczyłaś? Jakie są twoje sposoby żeby sobie z tym poradzić?
Miałam taki etap, że chciałam być we wszystkim perfekcyjna. Taki wzorowy uczeń, który wyszedł z podstawówki i ma świadectwo z czerwonym paskiem, jest świetny we wszystkim. Ale potem rzeczywistość nie jest taka super. Nie da się być genialnym we wszystkim, perfekcyjną panią domu i przodownikiem w pracy, co się wyróżnia i osiąga wszystkie cele. Jest taki moment, kiedy bijesz głową w mur, tempo Cię przeraża. To wymaga sporo energii, żeby się w tych wszystkich rolach na 100 procent spełnić. A potem sobie zadajesz pytanie, czy to musi być 100, czy w jakimś przypadku to nie może być 80? Patrzysz jaki jest efekt, jaki jest nakład i porównujesz, czy gra jest tego warta, żeby aż tak się poświęcać.
W pracy, w pewnym momencie poczułam, że taką granicę przekroczyłam. To już działo się kosztem moim, męża i dzieciaków. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ma sens działać w taki sposób. Wtedy zmieniłam pracę i starałam się wyhamować. Był taki moment, że musiałam ustawić sobie priorytety. Jak się pojawiły dzieciaki to kobiecym instynkt ustawił je na pierwszym miejscu. Kiedyś rozmawiałam z koleżanką i bardzo się zdziwiła, że mam trójkę dzieci. Znając mnie wcześniej nigdy by nie przypuszczała, że będę taką matką Polką – nota bene mamą Poli.
Myślę, że ważna jest sztuka dokonywania wyborów, nawet takich prozaicznych. Jest sobota rano, pewnie większość rodzin sprząta mieszkanie, robi zakupy. Kwestią wyboru jest, kiedy to zrobisz. Gdy jest piękna pogoda, to dla nas kwestią wyboru jest raczej, co zrobić razem – pojedźmy na plażę, pójdźmy na jakiś spacer. To dom jest dla nas, a nie my dla niego. Staramy się układać ten czas pod nas.
Jest godzina 23:00, nie mam wyjętych i poukładanych rzeczy z suszarki i pewnie jeszcze mogłabym poprasować 10 koszul. Jednak w pewnym momencie muszę powiedzieć pas, idę się wyspać, bo jak tego nie zrobię, to będę taką zołzą, że nikt ze mną nie wytrzyma następnego ranka. Oczywiście zdarzają się ekstremalne sytuacje, kiedy siedzę o 23:00 z drutami, ale wtedy raczej się odprężam niż wykonuję pracę, przez którą będę zmęczona i niewyspana. Choć i tak się zdarza… Myślę, że ważniejsze jest nasze samopoczucie niż to, czy zawsze wszystko jest na swoim miejscu.
Co zmieniło się w Twoim życiu odkąd zostałaś mamą?
Bijemy rekordy, czy da się wyspać w 5 osób w jednym łóżku! Generalnie się nie wysypiamy. Zaczęłam pić kawę, zieloną herbatę w większych ilościach, żeby lepiej funkcjonować. Najfajniejsze co się zmieniło to to, że odkryłam w sobie pokłady matczynej miłości i kobiecości. Muszę też codziennie w sobie odkrywać dużą porcję cierpliwości i opanowania.
Na pewno też zmienił się sposób, w jakim organizujemy sobie czas wolny. Nie zrezygnowaliśmy z podróżowania, choć są to inne podróże niż gry byliśmy we dwójkę. Nie chodzimy po wysokich górach, nie wspinamy się, ale robimy wycieczki w góry z wózkiem, wśród potoków, w lesie. Próbujemy zaszczepić w dzieciach taką nutkę obcowania z naturą, kempingów. Latem byliśmy z dzieciakami od namiotem w lesie lasem. Nela miała wtedy 2 miesiące. Zrobiliśmy obozowisko, było gotowanie na świeżym powietrzu, walka z komarami. Stajesz się przewodnikiem dla swojego dziecka, pokazujesz mu świat ze swojej perspektywy, żeby doznawało różnych wrażeń, żeby dorastało razem z tobą. Ja też dojrzewam w tej roli mamy. Pewnie też będę inną mamą, gdy moje dzieci będą nastolatkami.
Jak bardzo jesteś zadowolona z tego gdzie jesteś w życiu, co osiągnęłaś?
Myślę, że jestem szczęśliwa w tym miejscu, w którym jestem. Mam tę moją trójkę dzieci, mam mojego męża, który mnie wspiera, mam rodzinę, która jest ze mną. Cieszę się z tego, co jest.
W życiu kobiety mają do spełnienia wiele ról – mama, żona, pracownik. Jak udaje Ci się znaleźć równowagę między tymi rolami? Czym jest dla Ciebie złoty środek w życiu?
Złoty środek to dla mnie nauka wyborów. To, z czym się często spotykam i co bardzo cenię, to kiedy ludzie potrafią określić swoje wartości i zgodnie z nimi postępować. Żeby taką równowagę między życiem zawodowym a prywatnym, rodzinnym zachowywać, to trzeba się rozwijać w różnych aspektach. Duchowym, fizycznym i umysłowym. Dzięki temu ten złoty środek można odnaleźć.
Jestem na urlopie macierzyńskim, więc to też jest inaczej. Trochę obawiam się powrotu do pracy, jak to będzie z trójką dzieci. Pewnie dopiero wtedy spotka mnie największe wyzwanie. Zamierzam wrócić na pełen etat, mam teraz elastyczny czas pracy, pewne rzeczy robię w standardowym trybie dziennym, mogę też pracować zdalnie. To jest bardzo wygodne, gdy ma się dzieci, rodzinę.
Teraz czuję pewien poziom równowagi, który mam będąc mamą w domu. Ta równowaga pewnie zostanie zachwiana w momencie, gdy wrócę do pracy i znowu będę musiała wejść na poziom, który będzie mnie satysfakcjonował. Mam doświadczenia z dwóch poprzednich ciąż i mam nadzieję, że to uzyskamy.
Jakie są twoje plany i marzenia na przyszłość?
Zdrowa i szczęśliwa rodzina. Żeby te nasze dzieciaki fajnie się chowały, były szczęśliwe. Abym spokojnie wróciła do pracy, robiła to, co lubię, w tej pracy się spełniała, potem wracała zadowolona do domu i mogła się dalej spełniać w życiu rodzinnym.
W moich zamierzeniach biegowych mam plan przebiegnięcia półmaratonu. To taki dystans, do którego na razie nie jestem w stanie doskoczyć. Może w 2019 roku się uda. Będę starała się treningi w taki sposób ułożyć, aby popracować nad kondycją.
Robótki ręczne… Myślę, że z czasem stworzę portfolio, którym będę mogła się pochwalić. Na ten moment traktują to bardziej hobbystycznie.
No i podróże. To zawsze nas kręci. Już planujemy sobie wyprawę na przyszły rok. Chcielibyśmy samochodem terenowym zabrać dzieciaki w jakieś fajne miejsce w Europie – decyzja przed nami. Kusi mnie język hiszpański. Myślę, że on otwiera tyle fajnych dróg. Jak chociażby Ameryka Południowa. Chciałabym zasmakować tego rejonu świata.
Pomysły są. Teraz tylko trzeba chęci i sił, żeby je zrealizować.
Dziękuję bardzo za szczerą rozmowę.
Dorota Stolarek
Aktywna mama wesołej trójki, rodzinna podróżniczka i rękodzielniczka. Znajomi wołają na nią „Mysza”. To prawdopodobnie dlatego, że nie może usiedzieć w miejscu, choć mąż twierdzi, że to od szukania smakołyków (uwielbia orzechy i gorzką czekoladę). Zawodowo przelicza budżety, analizy finansowe, a hobbystycznie oczka na drutach. To właśnie robótki ręczne stały się jej pasją, o której pisze na blogu „Myszkowanie”. Włóczkę przeplata z rodzinnymi podróżami, bieganiem, muzyką i fotografowaniem.